„Demokracja zastępuje mianowanie zepsutej mniejszości wyborem dokonanym przez niekompetentną większość.”- George Bernard Show
Najłatwiej się przejmuje głosy niezadowolonych, a w Polsce 50% ludzi zarabia poniżej 3000 zł (mediana zarobków, niechętnie podawana przez GUS, szacowana na 80% średniej), a ponad osiemdziesiąt procent pracujących na etacie poniżej 6000 zł (większość Polaków to „złodzieje i idioci” wg byłej minister, komisarza UE z nadania PO, Elżbiety Bieńkowskiej). Dodajmy do tego bezrobotnych, emerytów, rencistów, osoby pracujące na umowę o dzieło, czy na czarno, a więc o znacznie niższych dochodach i widzimy, że sfrustrowanych jest całkiem sporo. Wszyscy oni czekali na zwiększenie kwoty wolnej od opodatkowania lub inną realną pomoc. Problem to nie JOWy, tylko frustracja ludzi, którzy chcą żyć jak ich znajomi (mało możliwe, ze względu na 45 lat PRL), którzy wyemigrowali do Anglii, czy Skandynawii, chcą mieć szansę na mieszkanie (nawet wynajmowane), a zamożniejsi wiarę, że złotówka umocni się tak, że kredyt we frankach nie będzie ich dusił. JOWy to był tylko (chybiony z natury wyborów większościowych) pomysł na zmianę „świń przy żłobie”. Starsze pokolenie boi się, czy ich dzieci i wnuki po ukończeniu nauki znajdą pracę w kraju, a jeśli nawet, to czy na tyle stabilną, żeby pozwalała założyć rodzinę. Wszyscy widzą upadek uczelni i degradację wykształcenia wyższego. Świadomi wyborcy widzą brak dalszych reform ekonomicznych, politykę ciepłej wody, rosnący dług krajowy i niemalejący wbrew zapowiedziom deficyt – sztucznie zmniejszany przez transfer środków z OFE do ZUS. Przedsiębiorcy zauważyli, że podatki, czy obciążenia ZUS nie stały się prostsze i niższe, a rząd traktuje ich jak potencjalnych przestępców (słynne pismo, co jest celem kontroli skarbowej). Wszyscy wiedzą, że nic nie wyszło ze zmniejszenia biurokracji, konkursy na urzędników są pisane z zaplanowanym wynikiem, często pod osoby, które już pełnią obowiązki z nadania partii, a jeśli coś potoczy się inaczej, to jak widać w przypadku ZUS, zawsze można kandydata na finiszu utrącić. A drogie autostrady, wykorzystywane tylko przez część społeczeństwa (nie tych zarabiających poniżej mediany) nie są w stanie wynagrodzić innych porażek. PO nie potrafiła wyjaśnić też wyborcom, dlaczego podnoszony jest wiek emerytalny, a ostatnie działania Komorowskiego (emerytura po 40 latach składkowych) tylko pogłębiły poczucie, że ktoś ich wcześniej oszukał. Nawet obrona KRUS nie zyskała uznania w oczach mieszkańców wsi. Niewiele poprawia się w służbie zdrowia, dalej zapisanie się do specjalisty jest treningiem cierpliwości i wymaga końskiego zdrowia lub pieniędzy. Również środowiska lewicowe światopoglądowo (jak LGBT, feministki oraz zwolennicy świeckiego państwa), nie widzą czym miałyby się różnić rządy PO i PIS, jeśli żadna forma związków partnerskich nie miała szans w tym parlamencie, dyskusje nad podpisaniem konwencją antyprzemocowej trwały miesiącami, rząd zastanawiał się jak zabronić pigułki „po”, obchody uroczystości państwowych, szkolnych, czy nawet w Policji oparte są na udziale biskupów, a w sprawie oceny z religii liczonej do średniej, nie zmieniło się nic od rządów ministra Giertycha. Wyborcy widzą też, że PO dawno oderwała się od obywateli. Szczytem pychy było wrzucenie do niszczarki wszystkich podpisów pod ustawami obywatelskimi, dotyczącymi 6 latków, emerytów, czy lasów państwowych, bez dyskusji w Sejmie, które tak mocno stało w opozycji do słowa obywatelska w nazwie partii.
I co z tego, że większość z nas żyje lepiej niż 8 lat temu? Uważamy, że to zasługa nasza, rozwoju gospodarczego, zmian wynikających z naturalnych zjawisk ekonomicznych oraz pieniędzy z UE, a nie rządów Platformy.
Przestał też na Polaków działać lęk przed PIS, młodzi tego nie mogą pamiętać (minęło 8 lat), starzy już zapomnieli. Jednocześnie transfery z PIS do PO i w drugą stronę pokazały, że tacy sami politycy (bezideowi) są w obu partiach. PO straszyło Michałem Kamińskim (jest teraz w PO), podkreślało głupotę Tomaszewskiego (jak wyżej), mówiło o agresji polityków PIS, a mało kto ostatnio jest tak agresywny jak Stefan Niesiołowski. PIS schowało na czas wyborów Kaczyńskiego, Pawłowicz czy Maciarewicza, otoczyło kandydata nieskompromitowanymi twarzami i odmłodziło się wizerunkowo. PO jawi się, jako partia stara i zużyta, nieodświeżająca swojego kompletu polityków – ciągle te same twarze w mediach. Równocześnie szybka reakcja PIS w sprawie madryckich podróżników (jakże inna od tej PO w stosunku do Nowaka), też nie zaszkodziła Kaczyńskiemu. Jeśli dodamy do tego tragiczną kampanię przed pierwszą turą wyborów prezydenckich i nerwowe ruchy między 10 a 24 maja, to wynik chyba nikogo nie zaskoczył? Kandydat startujący z pozycji faworyta postanowił na początku kampanii spokojnie poczekać na werdykt, nie robiąc nic. PO syta sukcesów, w odróżnieniu od głodnego PIS, nie robiła nic, by pomóc swojemu kandydatowi. Nawet zakończenie zbierania podpisów po niewiele ponad 100 000 było pomyłką, bo zbierając podpisy przywiązujemy wyborcę do siebie (tak zrobił PIS zbierając 1,6 mlna podpisów), ale PO myślało, po co ten wysiłek, jeśli wygraną mają w kieszeni. PIS postawiło na młodego, wykształconego, plastycznego kandydata, który wykonał (razem z członkami PIS) w kampanii heroiczną pracę i za nią dostał nagrodę. A nachalna propaganda mediów (Lis, Olejnik, czy nawet Wojewódzki) tylko zaszkodziła Komorowskiemu , zamiast mu pomóc.
I chociaż chciałam, żeby było inaczej, to już od jakiegoś czasu nie wierzyłam, że to się może udać. Za dużo się wydarzyło, za ciężki był balast, jakim dla Komorowskiego są 8 letnie rządy PO. Za dużo sukcesów miało dotychczas w wyborach PO, żeby teraz uwierzyć w możliwość porażki. Za dużo wygranych po drodze, nie dzięki swoim zasługom, tylko słabości przeciwników. Zbyt słaba była kampania wtedy, kiedy jeszcze ludzie popierali Bronka. I trudno mi się oprzeć wrażeniu, że ludzie dokonali wyboru z ich punktu widzenia całkowicie racjonalnego. Chociaż jednocześnie grupa wyborców, która zadecydowała teraz o wyborze Andrzeja Dudy, jest też grupą najszybciej zmieniającą swoje preferencje wyborcze.
Tylko żal mi, że w obliczu zmiany warty w Sejmie po jesiennych wyborach (nie wiem, co musiałoby się zdarzyć, żeby nie wygrał PIS), w Pałacu Prezydenckim nie będzie strażnika wetującego najdurniejsze pomysły rządzących. Pamiętajmy jednak, z wyrokami demokracji nie ma, co dyskutować, bo wygrywa nie najlepszy kandydat, ale ten, który zdobędzie najwięcej głosów. Dlatego gratuluję przyszłemu Prezydentowi RP Andrzejowi Dudzie i życzę mu, żeby rzeczywiście starał się być prezydentem wszystkich Polaków.